Marcin SobieszczanskiKultura i Horror w malarstwie Henryka Becka
Słusznie było dostrzec w postaciach zasłużonego Ojca i
wybitnego Syna wspólny rys ich osobowości: radość
życia... Radość przekłada się na dwa zjawiska w
działalności człowieka, na zainteresowanie wszystkimi przejawami
życia, i na pomysłowość, na ten swoisty przebłysk, w
każdej sytuacji, we wszystkich okolicznościach, przebłysk,
który zawsze pozwala zrobić coś, co ma nie tylko
wartość, ale również symboliczny wymiar. W tysiąc
dziewięćset trzydziestym ósmym roku, w marcu, Henryk Beck
maluje swoje ulubione zajęcia – jak dziecko: sport, elegancki
samochód, książka naukowa, podróże w dobrym
towarzystwie... wreszcie odziany na czarno kantor synagogi, na dole lewej
strony rysunku, wznoszący lament. Komiks radości życia zamyka,
po prawej stronie, stulony w sobie tulipan. W czterdziestym pierwszym roku,
Henryk Beck nie zapomniał położyć na odstającej od
kolczastych drutów ziemi pastelowych kolorów. Nie zawahał
się podjąć banalnego porównania plastycznych
wymiarów Gwiazdy Dawida i wpisanej ręką führera w krwawy
okrąg hinduistycznej Swastyki. Na pewno dziwnym się tu wyda
metaforyczne wspomnienie techniki fotograficznego pomiaru szybkości
upływu krwi w naczyniach włoskowych, na której ślady
natrafiłem w archiwum Akademii Umiejętności w Krakowie...
Naukowcy nie lubią metafor, lecz jedną z głównych technik
neuroobrazowania (neuroimaging) jest dziś reprezentacja
graficzna pomiaru dopływu krwi do zwojów mózgowych. Od
doktoratu Becka do jego habilitacji droga wiedzie przez wiele
zasięgów fal elektromagnetycznych, w tym fal widzialnych... Adolf Beck żył w czasie, gdy fizjologia, a szczególnie
neurofizjologia, dokonały zasadniczego skoku nie tylko empirycznego, ale
przede wszystkim pojęciowego. Wielowarstwowa dialektyka
dziewiętnastowieczna: albo «wszystko cielesne» albo «wszystko duchowe»,
rozłożyła się bowiem na kilka etapów, których
Beckowie byli świadkami, a Adolf prekursorem. Najpierw odkryto
bioelektryczną naturę potencjału czynnościowego,
który jeszcze do niedawna, bo nawet w słynnych kontrowersjach
Galvaniego i Volty, definiowany był jako przejaw aktywności
scholastycznych a potem kartezjańskich «esprits animaux». Potem
dyskutowano koncepcję neurytową, powiedzielibyśmy
«przewodową», w opozycji do koncepcji neuronowej, powiedzielibyśmy
«sprawczej», gdzie cały neuron odgrywa przyczynowo aktywną rolę.
W obydwu wizjach, neuron jest tylko jednostką w zbiorze 1011
neuronów mózgowych i trudno jest sobie wyobrazić, jak
może być on elementem sprawczym takich zjawisk jak
świadomość, język symboliczny, uczucia czy przekonania estetyczne.
Gdy zrozumiano jednak efekt elektromagnetyczny impulsu elektrycznego,
otworzyła się nowa metoda eksperymentalna dająca
nieskończone możliwości skalarne: od efektów
elementarnych materii do efektów globalnych. W związku z tym,
można było badać zjawiska elektroneurobiologiczne na wielu
poziomach, w zależności od dokładności instrumentów
pomiarowych. Fizjolodzy lwowscy zaczęli rozpatrywać działanie
mózgu na poziomie lokalnym i co za tym idzie, po raz pierwszy dostrzegli
możliwość zrozumiałego i naukowo wyrażalnego
związku przyczynowego miedzy mechanizmami elementarnymi, a wyższymi
czynnościami psychicznymi – i naturalnie ich wytworami: myślą i
kulturą ludzką. W latach trzydziestych, w Niemczech (Hermann
Schmidt), a potem w USA (Norbert Wiener), tuż przed wojną,
zarysowała się wizja ciała biologicznego jako neurosystemu
kontrolującego związek jednostki biologicznej z jej środowiskiem
oparty na mechanizmie biofeedback’u. Cały ten fragment historii nauki jest
skokiem pojęciowym, którego dokonał Adolf Beck, a na tle tego
samego postępu myśli zrealizowała się również
wyrafinowana twórczość plastyczna Henryka Becka.
Różnica jednak miedzy dwoma postaciami była ewidentna: Ojciec
objął najwyższe funkcje akademickie i zaliczany był do
ścisłego grona potencjalnych noblistów, Syn uprawiał
swą misję dyskretnie i wszędzie gdzie mógł,
niezalenie od warunków. Jest to oczywiście przejaw tej samej
siły. Twórczość Henryka Becka była mało znana,
choć widać w niej ewidentną dyskusję z międzywojennymi
awangardami polskimi i rosyjskimi. Kolaż, kontrapunkt kolorystyczny,
narracja zarówno liniowa, czasowa, jak i przestrzenna, kontrast
stylistyczny, ironia reklamowa, szkic użytkowy, wszystkie te techniki
podniesione są do tej samej rangi i współistnieją lokalnie
rozgrywając się i dopełniając globalnie. Ale podobnie jak
Bruno Schulz, Henryk Beck, potrafiąc operować wieloma językami
plastycznymi, podąża za swym własnym idiolektem. Już w
latach trzydziestych dwudziestego wieku, ale tak naprawdę to od epoki
wczesnego Baroku, artyści wybitni dzielą się na dwie klasy: na
tych, co pracują nad obiektywnym postępem ich gatunku, często
wymyślonego przez nich samych, i na tych, którzy w obojętnie
jakiej konwencji, stylu czy tendencji, zawsze umieszczają osobistą,
najbardziej intymną prawdę, nie bacząc na fakt, że
często jest to świadectwo ich słabości, naiwności,
nieporadności. Gdy widzimy bliskie stylistycznie Henrykowi Beckowi plakaty
Rodtchenki, jest w nich miedzy 1917 a 1955 obiektywny postęp formalny,
bliski konsekwentnemu wykonaniu pewnego awangardowego «programu». W sztuce
Witkacego natomiast prawda jest gdzie indziej, jest w osobistych detalach czy
«obnażeniach». Akwarele wojenne Henryka Becka zadziwiają
prostotą i co za tym idzie, radykalnym rozumieniem konsekwencji tego, co
się działo. «Pogrom», była to nazwa nadawana częstym lecz
lokalnym przejawom nienawiści religijnej w Cesarstwie Rosyjskim. W
akwareli z czterdziestego pierwszego roku Henryk Beck definiuje tym terminem
konsekwencje całej Drugiej Wojny Światowej: rzeka trupów,
gdzie falami są białe twarze niektórych poległych – inni
tworzą anonimową «ciemna masę», gdzie śmierć ma swoje
własne piękno, swoją makabryczną scenografię. Kiedy
ruiny skończą oglądać ten teatr oświetlony
pożogą? Do spektakularności wojny strachu zaliczają
się symbole powietrzne, sztandary czy jak to nazywa Henryk Beck:
płachty. Po wielotysięcznym mordzie w więzieniach lwowskich,
dokonanym przez wycofujące się NKWD, dokonano w scenerii
ekshumowanych zwłok, i celowo w tejże właśnie scenerii,
mordu na Żydach posądzanych o współpracę z
Moskwą. Na zasiekach obozu koncentracyjnego powiewa szal żydowskiego
celebranta. Tę samą grozę miał Henryk Beck
przeżyć trzy lata później w Warszawie, Powstanie w Getcie
i zaraz potem Powstanie Warszawskie. Ojciec nie przeżył dramatu wielkiego
badacza sprowadzonego do poziomu likwidacji nieprzydatnych zwierząt, Syn
przeżył ten fakt kilka lat dłużej zachowując swą
postawę aktywnej percepcji rzeczywistości – postawę sztuki.
Wielu myślicieli zastanawiało się kilka czy kilkanaście lat
po Drugiej Wojnie Światowej nad możliwością uprawiania
sztuki po tym powrocie do przed-średniowiecznego wzorca regulacji spraw
etnicznych i religijnych, jakim była Druga Wojna Światowa. Zadawali
sobie to pytanie Theodor Adorno i więziona w obozie przy ulicy Janowskiej
we Lwowie Debora Vogel. Artystyczna prawda Henryka Becka polegała na tym,
że nigdy nie opuścił on wiary w ciało żywe, w
ciało unerwione i rodzące nowe życie. Aby się o tym
przekonać, wystarczy spojrzeć na namalowaną w roku być
może najgłębszej rozpaczy artysty, po samobójstwie Ojca,
«kartkę pocztową» z wizerunkiem Hitlera i z przedziwnym ciałem
kobiety. Naga elegantka z Dystryktu Galicja jakby zasnęła tuż
przed wojną. Jej piękno nie miesza się ze zgrozą. Piersi, z
początku piękne swym rysunkiem zaczynają się
wypełniać mlekiem, uda stają się ogromne, większe
niż reszta ciała, i skręcają się w
charakterystyczną posturę, aby zarysować fizjologiczną
drogę przychodzenia na świat noworodka. Temat tego pseudokolażu
oddany jest... spojrzeniem ginekologa. Oto odpowiedź na zgrozę. Potem
zasłynęła cisza. |
÷
|